Z grupą ukraińskich młodych pracowników naukowych ze Lwowa rozmawiam w kuluarach Teatru Wielkiego o przedstawieniu, które się za chwilę zacznie. – To „Mewa”, według Czechowa – mówię. – Mewa? Jaka mewa? On nie napisał mewy – odpowiadają. Chwila konsternacji. – To „Czajka”! – wybucha jedna z pań. – Znamy, znamy!!! Czytamy „Czajkę” w szkole.
Ta „Mewa” (lub „Czajka”) Czechowowski pierwowzór ledwo przypomina. Znakomity Boris Ejfman ze swym Sanktpetersburskim Teatrem Baletu nie tylko z dramatu stworzył przedstawienie baletowe, wykorzystując kilkanaście fragmentów utworów Rachmaninowa i dwa fragmenty Skraibina (co wcale nie dziwi), ale przeniósł akcję utworu do sali ćwiczeń i na scenę właśnie baletową. Mamy więc dodatkowe utrudnienie, by zrozumieć akcję, i tak zazwyczaj, jak to w balecie, ukazają metaforycznie.
Dlatego nie warto porównywać oryginału z widowiskiem Ejfmana. Raczej trzeba zachwycać się dziełem prezentowanym na deskach teatru. A dzieło to znakomite. W obsadzie, którą oglądałem, w roli Trieplewa tańczył Dmitrij Fiszer. Indywidualista, nie potrafiący znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie. Zamknięty w klatce, w akwarium na początku przedstawienia, i wchodzący do tej klatki pod koniec. Na nic jego próby zyskania przyjaźni i miłości. Na nic próba konkurowania z podziwianym powszechnie Trigorinem (Juruj Smiekałow). Obie piekne kobiety – Nina (Marija Abaszowa), w której się Trieplew kocha, oraz Irina (Nina Zmijewiec) – wielka gwiazda i kochanka Trigorina, pójdą do gwiazdora. Trieplew nie znajdzie dla siebie miejsca w świecie teatru i poza nim. Na nic ratowanie przed upadkiem Niny. Ona i tak wybierze tego drugiego.
Do nieprawdopodobnego, cyrkowego niekiedy tańca czwórki solistów dochodzą sceny zbiorowe całego baletu. W różnej formie, różnych konwencjach świetnie prezentują swe mistrzostwo. A że nie jest to Czechow? Przecież na „Mewę” można pójść do zwykłego teatru…