Gdzieś mi w natłoku przygotowań przedświątecznych umknęło napisanie notki o „Re:wizjach”. Ten festiwal środowisk niezależnych, offowych, zapoczątkowany w szalony sposób w ubiegłym roku (tak to bywa, gdy miasto ma wolne środki niewydane na kulturę), w tym stał się bardziej stateczny, choć nie powiem, by w pełni profesjonalnie zorganizowany. Kto na przykład wpadł w przeddzień rozpoczęcia festiwalu do punktu, w którym festiwalowe nici się łączyły na placu Konstytucji, wie, w czym rzecz. I właściwie dobrze, że dostawałem maile, iż nie udało mi się wziąć wejściówki i mogę ją odebrać, gdy tę wejściówkę miałem w kieszeni a zależało mi na całkiem innej.
A więc kilkadziesiąt przedstawień, imprez, pokazów, instalacji w wielu punktach Warszawy z punktem kulminacyjnych (a właściwie zbiorem punktów) w sobotnią noc w Pałacu Kultury. Nie, nie widziałem wiele. Trochę więcej opowiadali mi członkowie mojej rodziny, którzy znaleźli się w innych miejscach niż ja. A więc na przykład w Pałacu nie dało się z powodu tłumu normalnie w pokazach uczestniczyć. A na Lubelskiej było wspaniale.
Ja skromnie – obejrzałem produkcję Sceny Współczesnej – Brechta w Starej Prochowni. Kolejny Brecht to zawsze dla mnie ciekawe doświadczenie. Wiersze (nieznane) i songi (znane). Czwórka aktorów z miasta zła, miasta domów publicznych, miasta (jak to u Brechta) ludzi, którzy mają marzenia. Może trochę mi tych marzeń w widowisku zabrakło, ale nie ja układałem scenariusz. Czworo aktorów, z nie najlepszymi warunkami głosowymi. Weill na szczęście tak komponował melodie, że można je nie tylko śpiewać, ale i melodeklamować. Jakoś wyszło. Udało się też „żeńskie” songi zaśpiewać jako partie „męskie”. No cóż – miłość to nie tylko domena dziewcząt. W sumie „Elementarz dla mieszkańców miasta” ogląda się z przyjemnością. Czuć w przedstawieniu atmosferę Brechtowskich, ciemnych strona życia człowieka. Słychać też nadzieję.
A w Basenie „Święto wiosny” – muzyka (na żywo!) Igora Strawińskiego, na scenie kilkoro profesjonalnych tancerzy i chyba trzydziestka amatorów. Tańczą dobrze, z zapałem. Nie wszyscy mają właściwe warunki fizyczne. Ale na scenie czują się dobrze, widać, że mieli wiele ćwiczeń. Samo widowisko podoba mi się. Może nie tak, jak publiczności, która zgromadziła się w Basenie. Tłok, okropny tłok. Ale jeżeli każdy z kilkudziesięciu wykonawców miał na widowni choć pięciu krewnych lub znajomych? To czy nie zapełniliby Teatru Wielkiego? Nic to. Nic się nie posypało, kocioł nie spadł mi na głowę. Podobało mi się.
A Re:wizje? To na pewno kolejny warszawski festiwal, który powinien być kontynuowany w przyszłych latach.
PS To festiwal dla młodych. Popatrzyłem na widownię w Starej Prochowni. Chyba tylko jedna osoba (skądinąd pani profesor z Akademii Teatralnej) była w moim wieku – pozostałe mogłyby być moimi dziećmi.