Po zakończeniu każdego kursu drużynowych zastanawiam się, analizując postawę i wiedzę poszczególnych kursantów, który z nich zostanie znakomitym drużynowym, który wyląduje na funkcji wiecznego przybocznego, a który wykruszy się po trzech miesiącach i ślad po nim szybko zaginie.
Bardzo trudno być prorokiem we własnym domu. Bardzo trudno. Kilka razy wydawało mi się, że właśnie wychowaliśmy nowego komendanta hufca (który oczywiście podejmie się pełnienia swej funkcji kiedyś, za lat kilka), a okazało się, iż wychowaliśmy na przykład lenia, nieroba i człowieka, który z harcerstwa stara się jak najwięcej wziąć, a jak najmniej organizacji z siebie dać.
Jak będzie tym razem? Nie nie wypada mi pokazywać publicznie moich nadziei, typów pewnych i prawdopodobnych. A już zupełnie nie można pokazywać naszych „słabych ogniw”. Przecież zawsze mogą się one wzmocnić i wszystkich, a mnie najbardziej, zaskoczyć.
Dlatego tylko ogólna refleksja. Zajęć było wiele. Praktycznych (jednak ogniska na deszczu nie zapłonęły) i teoretycznych. Szanse mają wszyscy. Choć niektórzy bardzo wiele jeszcze muszą zrobić. Normalne. Zwróciłbym jednak uwagę na jeden problem. Musieliśmy zorganizować przyrzeczenie dla grupki harcerek, skierowanych przez drużynową na kurs. Powtarzam: musieliśmy zorganizować przyrzeczenie kursantkom! Marzena – ich drużynowa – była „za”. Tylko się jakoś złożyło, że wszystkie – i te, które poprowadzą drużynę harcerską, i te przyszłe drużynowe zuchów – czekały i czekały na harcerski krzyż. Dlaczego? Nie wiem. Co jest takiego w niektórych naszych drużynach, że aby złożyć przyrzeczenie, trzeba czekać rok, dwa lub trzy? Pracujemy (my – zespół kształcenia) od kilku lat, by zmienić tę sytuację i znów pojawił nam się taki kwiatek.
Na końcowym kominku snułem refleksję na temat tego, co każdy z kursantów może robić za trzy lata. Być wzorcowym drużynowym? A może coś więcej? Na razie czeka naszych milusińskich realizacja kilku zadań i za dwa miesiące biwak – prawdziwe zakończenie kursu.
No i za dwa miesiące coś o kursie bardziej konkretnego. Będziemy przecież już w końcu „po”.