„Aktorzy prowincjonalni” na przystawkę Warszawskich Spotkań Teatralnych. Dobre przedstawienie. Tylko dlaczego pamiętamy film? Dlaczego wszyscy wiedzą, o co chodzi? I jak to się skończy? Że ten Wyspiański, że ten Konrad, że te marzenia i skrzecząca (tfu, tfu) rzeczywistość. I pozostaje zachwycać się aktualną, niefilmową inscenizacją zrealizowaną przez absolutnie nieprowincjonalne panie w prowincjonalnym teatrze.
Konrad nie chce zejść ze sceny. Wiemy. Konrad chce z prowincji pojechać do samej wielkiej Warszawy. Wiemy. Żona Konrada go kocha, ale z ambitnym i jeszcze młodym (choć wszyscy wmawiają mu dojrzałość) nie wytrzymuje. Konrad jest ambitny, bardzo ambitny. Kochamy takiego Konrada.
A w teatrze (prowincjonalnym), jak w teatrze. Tu układy, tam beznadziejny dyrektor, gdzie indziej ambicje, ambicyjki, przyjaźnie i miłości. Ktoś pije za dużo, ktoś jest gejem, jakaś dziennikarka nie może poderwać naszego Konrada? Może uda jej się z leniwym pracownikiem fizycznym?
Ciekawy wątek ekipy technicznej. Zbuntowanej. Nie buntują się aktorzy, pozwalają, by z tekstu „Wyzwolenia” dyrektor-reżyser robił sobie szopkę. Skreślał, skreslał, skreślał. I głupawo bawił się formą, pseudonowoczesną formą teatralną.
Holland i Smolar wprowadziła nas na środek sceny obrotowej, gdzie ustawiono widownię. Pomysł ciekawy, przemieszczamy się co jakiś czas spopglądając to na tył sceny, to na kulisy. najciekawsze jest jednak wykorzystanie dużej widowni Teatru Dramatycznego. Gdy kilkakrotnie patrzymy przez grających aktorów na widownię, robi to imponujące wrażenie. A ponieważ jest ona podświetlana, czasami zasłaniana kurtyną, gra jak najlepsza dekoracja.
A co z Konradem? Aktorem-idealistą? Musi on przegrać. W dzisiejszym świecie, tak jak w świecie wykreowanym przez Wyspiańskiego, nie ma dla niego miejsca. Ani w Warszawie, ani na prowincji. Cóż, jest on konfliktowy, a konfliktowych nikt nie lubi. Przegra więc Konrad małżeństwo, przegra swoją karierę. Na prowincji pozosanie teatr taki jak zawsze. Tylko teatr kukiełkowy ma jeszcze jakieś szanse. Ale to inna, pokazana także przez panią Agnieszkę i panią Annę, historia.
PS Przesiedziałem kilka godzin na innym przedstawieniu, granym w ramach WST. Na „Factory 2”. Od 16.00 prawie do północy. Ponoć sensacja sezonu. Gdyby długość świadczyła o jakości – byłoby wspaniale. Ale Krystian Lupa kocha rzeczy długie, bardzo długie. Może kiedyś zdecyduje się na wersję dwugodzinną. Ale by się to oglądało!!!