Miało być drastycznie, miało być bulwersująco. Publiczność miała wychodzić w połowie przestawienia. Wszak akcja toczy się w Wielkim Balkonie – domu publicznym, wszak przychodzą do niego panowie, którzy nie tylko życzą sobie usług seksualnych, ale mają specyficzne potrzeby – ich fantazje seksualne mają być inscenizowane. Jeden chce być biskupem, drugi wodzem wojsk francuskich, trzeci… I burdelmama oraz jej personel marzenia panów realizują. Lepiej-gorzej. Tak jak potrafią. A później dochodzi do płacenia. To ile należy zapłacić za marzenia? Sto czy dwa tysiące? Kłótnia z płaceniami o marzenia. Absurd.
W tle wielka i mała polityka. Z balkonu przemawia do nas jakiś osobnik. Przypomina on mówców-populistów, jakich także spotykamy nad Wisłą. Z ust tegoż osobnika wypływa słowotok. Tu wierszyk, tam słynny cytat. A później zdanie, które gdzieś już słyszeliśmy. Tylko gdzie? „Balkon” napisał Jean Genet, ale wystąpienia z balkonu na pewno nie.
Gdy w domu publicznym życie się toczy, w mieście wybucha bunt-rewolucja! Tu bunt na ulicach, a instytucja funkcjonuje zupełnie normalnie. Wszak męskie potrzeby pozostają potrzebami…
Nie, nie będę opisywał akcji „Balkonu” w szczegółach. Mniejszych i większych tragedii ludzkich. Bo o tym jest to sztuka. O nas. Stwierdzę tylko jedno – nawet najbardziej drastyczny temat można pokazać tak, by publiczność z teatru zgorszona nie wychodziła. I to się udało modnej ostatnio buntowniczce teatralnej – Agacie Duda-Gracz. To produkcja teatru Jaracza w Łodzi. Zgrabnie zrealizowana, z pomysłami. I gdy pod koniec przedstawienia okazało się, że „Królowa haftuje”, wiemy, dlaczego. Niech sobie sobie haftuje. Być burdelmamą albo królową to wszystko jedno. Świat będzie dalej trwał.