To była słynna historia, którą raz już widziałem. Jedna z najsłynniejszych, jaką widział świat. O słynnym królu Arturze, o słynnych, najlepszych w całym świecie rycerzach, gromadzących się wokół okrągłego stołu. Mieli swoje cudowne miecze, swe konie, swe zamki. Wyróżniał się wśród nich najsłynniejszy Lancelot z Jeziora, który kochał królową Ginewrę a królowa jego. Przez tę miłość zginęło wielu rycerzy. Ale to tak zawsze jest, gdy uczucie przesłania ludziom rozsądek.
To była opowieść o Merlinie mędrcu, który z Brytanii chciał stworzyć królestwo doskonałe. To także słynna historia poszukiwania świętego Graala, który ponoć był, ale którego nikt nie widział. Gdy na dodatek każdy z rycerzy chce dokonać dobrego uczynku…
Tak, z tymi dobrymi uczynkami było ciekawie, bo rycerzom nic się nie udawało. A przede wszystkim nie udawało im się uratować kolejnej pięknej dziewicy, gnębionej przez kolejnego obrzydliwego średniowiecznego zwierza. Cóż, dobrymi chęciami ponoć jest piekło brukowane.
Całą opowieść o Merlinie jako „Inną historię” ślicznie opisał niegdyś Tadeusz Słobodzianek, a przed kilku laty wystawił sztukę Teatr Narodowy. Grana była przez kilka lat z dużym sukcesem. Bo rycerze są średniowieczni, ale ich problemy znacznie wykraczają poza świat ówczesnej Brytanii.
Teraz, z niewielkimi zmianami (jak mi się wydaje) autor i reżyser przenieśli swe przedstawienie (zdjęte już czas jakiś temu z afisza Narodowego) do piwnicy przy Olesińskiej. Jest ogromny stół (może ten sam, który oglądaliśmy przy Wierzbowej?), są metalowe fotele, jest podwójna obsada – ta „stara” i ta „nowa”. Teraz, w połowie stycznia, grała nowa. Grała dobrze. Nie, nie będę tu opisywał poszczególnych aktorów. Reżyser spektaklu – Ondrej Spisak potrafi ich zmusić do pracy zespołowej, co jest zwykle niesłychanie trudne. Jak ma się wypowiadać chór ustawiony z różnych stron stołu? Poszczególne sceny – perełki były czymś prostym, ot, takie ćwiczenia ze szkoły aktorskiej. Najczęściej widzieliśmy w wykonaniu najlepszych rycerzy różne sposoby jazdy konnej i operowania białą bronią. Drobiazg. Ale gra całego zespołu wymaga wielkiego trudu. I za to „nowym” składam szczere gratulacje.
Teatr przy Olesińskiej jest ciekawym zjawiskiem. Fakt – Słobodzianek jest człowiekiem konfliktowym i kontrowersyjnym. I równocześnie skutecznym. Walkę o swój teatr chyba wygrał, co mnie cieszy, bo temu teatrowie kibicuję od początku.
A o nowo powstających teatrach warszawskich, tych repertuarowych (jak Laboratorium Dramatu), i tych o charakterze w pełni rozrywkowym (jak, wydaje się, teatr na 6 piętrze), niebawem napiszę.