Trzy trupki. Jeden uduszony, drugi zadźgany nożyczkami, trzeci powieszony. I wszystko uczynił jeden aktor ubrany w piżamę. No, nie zawsze, gdy już zabiera się do wieszania, jest ślicznie rozebrany. co akurat mnie specjalnie nie wzrusza, ale starsze panie na widowni być może zachwyca. Całość od osiemnastu lat. I słusznie.
Aktor, to znaczy nie aktor, lecz bohater, którego ten aktor gra, ma lat trzydzieści pięć i morduje swą mamuśkę i dwie ciocie. Wie, co robi. My – widzowie – też. Aktor, to znaczy nie aktor, lecz bohater, którego ten aktor gra, jest umęczony do granic wytrzymałości. Tak umęczony, że postanawia nie mówić. Wie, co robi, popełniając trzy morderstwa. Wie, co robi, gdy nic nie mówi. Trzy starsze panie znęcają się nad nim. Świadomie? Nieświadomie? Kto to wie… My obserwujemy ten cyrk. I tak sobie cicho mówimy: – Samo życie. – Nadopiekuńczość mamuśki może samymżyciem jest, ale ten zestaw nadopiekuńczości??? Bzdura.
No tak – te trupki to nie tylko trupki, lecz także Trupki. Autor, reżyser i przy okazji dyrektor Teatru na Woli (niech nazwisko jego nie będzie wymienione w tym tekście) tak sobie śmiesznie i tragicznie wymyślił. Siostry nazywają się Trupki. Bardzo śmiesznie. Niezależnie od tego, że dwie miały mężów. Też Trupków?
Ale tak w ogóle to wszystko jest precyzyjnie wymyślone. W jednej scenie aktor (to znaczy nie aktor itd.) obcina paznokcie (nie sobie, nie sobie – cioci) a później zostawia te nożyczki w biuście mamuśki. Żeby było weselej – (bardziej tragicznie???) zabita za kulisami mamuśka na chwilę ożywa i przychodzi na scenę pomalowana czerwoną farbą i z owymi nożyczkami w biuście, bu umrzeć na naszych oczach na dobre.
Zastanawiam się. A gdyby tak aktor (to znaczy nie aktor…) w dziesiątej minucie tego bezsensownego przedstawienia ubił mamuśkę i dwie ciocie – czy nie byłoby lepiej? My – widzowie – nie musielibyśmy przez dwie godziny siedzieć na widowni, aktorzy (w tym dobre trzy aktorki!!!) mogliby się zająć czymś sensowniejszym, na przykład w domach posprzątać albo odkurzyć. I wszyscy bylibyśmy zadowoleni.
No, pewnie przesadzam. Na pewno są tacy (na przykład twórcy przedstawienia i ich rodziny), którym się „Siostry Trupki” podobały. A ja na pewno się czepiam.
PS Był jeden jasny element tego widowiska. Muzyka. To było to. Zupełnie atmosferą nie pasująca do wydarzeń na scenie. Ale jako kontra do siostrzyczek i ich postawy – znakomita. Zmieniam zdanie – do tamtych dziesięciu minut, które zaproponowałem jako spektakl, trzeba doliczyć jeszcze dziesięć minut muzyki i pięć minut umierania. Niech więc będzie razem (nie będę drobiazgowy) pół godziny. Wystarczy.
2 thoughts on “Oj, te trupki”
Comments are closed.
Czyżby wątpił Pan w umiejętności aktorskie Janusiaka lub Mohra?
Czyżbym coś takiego napisał? Nie wątpię w czyjekolwiek umiejętności poza umiejętnościami dyrektora-autora-reżysera w jednej osobie.