Czasem mi się wydaje, że niektóre felietoniki, które tu zamieszczam, nie powinny się ukazać. Bo akurat ja nie powinienem na ten temat się wypowiadać. Ale cóż, są takie sprawy, które – choć nie moje – moimi są. Lato jakoś uśpiło moją pisaninę, ale tematy się zbierały a pisać nie zapomniałem, a więc do dzieła.
Ten problem gnębi mnie od dawna. Już kiedyś sobie powiedziałem: – Nie, nigdy więcej. Ja przeciw takiemu wykonywaniu swej pracy (a może misji) stanowczo protestuję. – Co? Przeciw komu tu występuję? Co mnie tak męczy? Przecież wiem, że fakt, iż na ten temat tu napiszę, nic, ale to zupełnie nic nie zmieni w otaczającej mnie rzeczywistości. Ale trudno, zacząłem, będę konsekwentny. Otóż protestuję przeciwko kazaniom księdza O. Tak, przeciw kazaniom. Jak jestem zdeterminowany, świadczy fakt, że przyrzekłem niegdyś sobie, iż nie będę uczestniczyć w mszy, w czasie której ów ksiądz będzie kazanie wygłaszał. A jeżeli przypadkiem na tego księdza trafię – po prostu na czas kazania wyjdę z kościoła.
Jak to bywa z takimi obietnicami, nic z moich postanowień nie wyszło. Bo po jakimś czasie w czasie ślubu (a może pogrzebu?) zamiast głośno protestować i wyjść z kościoła, tkwiłem w ławce i cierpiałem z cicha. Ciekaw jestem, czy jeszcze ktoś cierpiał ze mną.
W czym rzecz? Niektórzy księża z zasady nie przygotowują kazań. (Tak jak gawęd niektórzy zasłużeni druhowie). Jak ów ksiądz O. Muszą przez kilka – kilkanaście minut głosić słowo, w którym naprawiać będą dusze swych owieczek. I nie wiedzą, o czym owo słowo głosić. Mój ulubiony ksiądz O. czynił to (i czyni, jak sądzę) następująco: Rozpoczynał od ostatniego zdania przeczytanej przez siebie Ewangelii. Chwytał jedno słowo, definiował je po swojemu. Następnie odbijał się od niego, na przykład mówiąc, jak ludzie źle owo słowo rozumieją. Miał więc możliwość opowiedzenia czegoś o złych ludziach, w dywagacji o złych ludziach wprowadzał kawałek własnego życiorysu, na przykład pokazując swe kontakty ze złymi ludźmi. Tu, jak widać, mógł już rozpocząć dywagacje o rodzinie własnej, a później o wielkiej rodzinie harcerskiej, a później mówić na kolejny dowolny temat plotąc, opowiadając, motając się w wypowiedziach. Dość składnie, ładną polszczyzną, lecz sformułowaniami, które nazwałbym ciągiem luźnych skojarzeń. Może to zabawne, lecz nie dla mnie.
Ostatnio miałem możliwość posłuchania innego kapłana. Rozpoczął od zmartwychwstania Chrystusa i po dłuższej chwili metodą swobodnych skojarzeń dobrnął do rozbitych małżeństw, zdrad małżeńskich i kłopotów, jakie ma spowiednik nieudzielając rozgrzeszenia. Tu zatrzymał się w słowotoku i przeszedł do odprawiania mszy. Ponoć to u tego księdza reguła. Iluż mamy takich księży O. ? I dlaczego?
Bo koń, jaki jest, każdy widzi.
2 thoughts on “Koń, jaki jest…”
Comments are closed.
Adam, a to na pewno ma być taka samogłoska a nie inna przy tym księdzu O? bo ja znam też takiego księdza, na inną samogłoskę :). Masz rację. Czasem podczas czytania Ewangelii myślę sobie, jakie fajne kazanie za chwilę będzie do niej nawiązywać. A tu porażka… Mogła być perełka, wyszła chała nie wiadomo o czym
Aniu, temat jest poważniejszy, niż na pozór się wydaje. Przecież to nie tylko problem kazań. I nie dotyczy tylko kleru. Bo czy my, instruktorzy ZHP, zawsze mamy swym wychowankom coś sensownego do przekazania? Czy nie powtarzamy wielokrotnie tych samych zdań, nie „gawędzimy, co nam ślina na język przyniesie”? Dla mnie wzorcem gawędziarza pozostaje druh Mirowski. Ale gdzie są jego naśladowcy?