Z roku na rok zdobywam coraz więcej doświadczeń na temat „przemysłu turystycznego”. Fakt, że dopiero od kilku lat, gdy uwolniliśmy się od uroków Skandynawii, wynajmowanych tam domków a w efekcie mieszkania w prymitywnych warunkach, uwolniliśmy od pobytów na bezludnych wyspach, pływania stateczkami i zwiedzania Skargarden. Tego lata po raz pierwszy od 25 lat nie byłem latem w Sztokholmie. To niezbyt dobrze przerywać tak długą tradycję. Ale stało się. Trudno.
Tym razem spędziłem dwa tygodnie w Hiszpanii. W Hiszpanii? To Grecja różni się czymś od Hiszpanii, a Hiszpania od Turcji? Tak, nieco tak. Gdy ktoś zapytał mnie niedawno, jak tam było, odpowiedziałem z wrodzoną bystrością: „w Hiszpanii Hiszpanie mówią po hiszpańsku”. Nie bądźmy drobiazgowi. Po kastylijsku a nie katalońsku lub baskijsku.
Ale czy Hiszpania różni się od Grecji. I od Tunezji. I od innych państw basenu Morza Śródziemnego? Pogoda wszak podobna. Plaże – różne, jedne piaszczyste, inne kamieniste – ale czy można podzielić je ze wzgledu na narodowość rdzennych mieszkańców? Wszędzie spotkamy zabytki starozytnych Rzymian, wszędzie jakiś amfiteatr lub sarkofag. I nawet, o zgrozo, jedzenie w każdym z hoteli staje się takie same.
No ya, hotele. Zróżnicowane ze względu na klasę – w tych lepszych większe pokoje i większy wybór dań, w słabszych – bardziej jest monotonnie, ale i tu, i tu są mili kelnerzy. jest czysto, rodzinie. Wszędzie klimatyzacja, wszędzie wieczorny program, powszechnie już dostępny internet. I zawsze można skorzystać z wycieczek fakultatywnych – tych organizowanych przez miejscowe biura podroży i tych przez biura hotelowe. Te ostatnie dwa razy droższe ale wcale nie dwa razy lepsze od tych pierwszych.
Jakoś mi się wydaje, że przemysł turystyczny, ten europejski, niesłychanie się ujednolica. I podstawową różnicą pozostaje fakt, że Hiszpanie mówią po hiszpańsku, a Grecy po grecku. Ale to bardzo niewielka różnica między poszczególnymi turnusami to tu, to tam.
Może dlatego nasz hiszpański pobyt tak się w tym roku udał, że mieszkaliśmy w sześć osób w apartamencie. Nie byliśmy uzależnieni hotelowymi godzinami posiłków, mogliśmy iść lub jechać tam, gdzie nam się podobało. Tylko że tak najłatwiej organizować pobyt w Europie.
Dlatego też myślę, że pora wybrać się nieco dalej, na jakąś ciepłą wyspę na którymś oceanie, gdzie mieszkańcy mówią zupełnie nieznanym językiem a posiłki będą dla mnie zaskoczeniem. Tylko dojazd na ciepłą wyspę jest bardzo utrudniony, po prostu strasznie dużo kosztuje. Pora więc zacząć odkładać pieniądze na ten wyjazd. Bo oglądanie kolejnego amfiteatru już mnie nie bawi. Niech zarobi przemysł turystyczny gdzieś daleko… daleko…
2 thoughts on “Pora na ciepłą wyspę”
Comments are closed.
Muszę Cie Adamie rozczarować, te hotele na Sri Lance, Maledivach, czy Margericie, że o Tajlandii czy Bali nie wspomnę, niczym się od środziemnomorza nie różnią. Tak naprawdę to pozostaje zaplanować pobyt wokół wycieczek, wycieczek,wycieczek… Dlatego na Karaibach wieje nudą, bo nie ma co zwiedzać, chyba że wyczarterujesz katamaran harcmistrza Jacka Reschke kpt. ż.w. (to ten, co stworzył festiwal Szanty). Niestety, od ponad dekady sprawdzam to na własnej skórze. Mógłbym Ci poradzić włóczęgę po hostelach, np w Birmie, Kambodży czy Wietnamie. Pełny komfort, czyściutko, cena klimatyzowanego pokoju od…. 23 zł (sic!). Tylko żywić się trzeba w sprawdzonych przez innych wędrowców knajpkach, to trochę przeraża. A z tym dolotem trochę przesadziłeś. Bilet z Paryża na Martynikę to jakieś 1400 w obie strony, Colombo 300 funtów z Londynu. Oczywiście wymaga to trochę buszowania po necie. Pozdrawiam!
Ja, jak można przeczytać, jestem mało doświadczonym podróżnikowypoczywaczem. Trochę mnie zmartwiłeś i dałeś do myślenia.
Pozdrawiam