Jeden temat ucieka w moich niezbyt systematycznych ostatnio zapiskach. Właściwie dlaczego? Nie wiem, przecież kiedyś przypadkowo nawet o tym pisałem. Ale żeby utworzyć oddzielny dział? Na to nie wpadłem. Ale to się zmieni. Od dziś.
Czy w okropnym bloku za Żelazną Bramą (choć akurat z ulicy Grzybowskiej do placu Żelaznej Bramy niezły kawałek) może zabłysnąć kawałek prawdziwej Grecji? Wyobraźcie sobie, że tak. W restauracji „El Greco”.
Historia greckich tawern w Warszawie jest długa. Pierwsza była ta na Saskiej Kępie. Długo funkcjonowała jako jedyna. Z niezłą (nie znakomitą – niezła) kuchnią, pięknym jak na tamte czasy wystrojem. Było ciemnawo, ale zarazem jak nad Morzem Egejskim – biało, jakieś elementy wystroju przywiezione z Grecji. Nie, nie zachwyciłem się. Już znacznie bardziej fascynująca była o kilometry świetlne później otwarta restauracja z widokiem na park Szczęśliwicki. Tak, jeżeli zjeść coś greckiego, to właśnie tam.
No i mamy teraz „El Greco”. Wystrój sali surowy, jasny, nic nie przypomina greckiej tawerny. Trochę rzeczy na ścianach, jakieś złte rybki w okolicach toalety, prawdziwe (niektóre nędzne) rosliny. I normalne, ludzkie jedzenie. I nic to, że gdy proszę zupę jogurtową, to jej oczywiście (takie mam szczęscie) nie ma. Gdy zamawiam rumsztyk, to właśnie się skończył, a pani kelnerka (bardzo, bardzo miła) nie umie powiedzieć, czym się różnią dwie retsiny, które są w restauracji serwowane.
To zdumiewające, ale wszystkie dania (mam wymieniać, a po co?) są smaczne. Warzywa na parze nie są rozgotowane, tzatziki przygotowane w kuchni, a nie sprowadzone z jakiejś fabryki. Owoce morza, suwlaki (będę jednak spolszczał te obco brzmiące nazwy), jagnięcina, filet z kurczaka. To wszystko dało się zjeść. Nie za duże porcje. Można więc było sobie pozwolić na któryś z greckich przysmaków. Wyglądają na bardzo autentyczne, na przykład te serowe.
Oczywiście, gdy dojdę w tych zapiskach do stawiania jakichś gwiazdek, to średnia w „El Greco” wypadnie na cztery z plusem. Bo i te braki w karcie, i rozbrajająca szczerość kelnerek, i ceny nie najniższe. Ale wyłaniający się z kuchni słabo władający językiem polskim Grek, który osobiście podaje swe dania, wiele rekompensuje.
Ponoć w pierwszych dniach listopada pojawić się ma nowa karta. I panie kelnerki dłużej popracują i nie będą prezentować się jako małe naiwne, które właśnie zaczęły wczoraj pracować. Ściskam kciuki. I kiedyś na Grzybowską na pewno się wybiorę.