Bambino? Z czym się kojarzy ta nazwa? No tak „Lody Bambino jedz latem i zimą”. Kto jeszcze pamięta takie niesmaczne lody wodnośmietankowe sprzedawane na polskich plażach? (Tak, wiem – lody Pingwin były słynniejsze, ale z innego powodu). Nie ma lodów Bambino…
Przy ulicy Kruczej mamy jednak cudowny relikt minionych czasów – bar mleczny „Bambino”. Dziś barów mlecznych w Warszawie jak na lekarstwo, a niegdyś było to jedno z najlepszych i (tak jest do dziś) najtańszych miejsc, gdzie można było zupełnie dobrze coś zjeść. Całe (długie) czasy studenckie jadałem w barach mlecznych. W tym na Mokotowskiej niedaleko biblioteki na Koszykowej. Spędzałem w tej bibliotece wiele godzin, więc nic dziwnego, że leniwe zjadałem tam najczęściej. Teraz mieści się w tym miejscu jeden z lokali Magdy Gesler. Słono-słodki czy może gorzko-słodki? Jakiś taki. Po wyjściu z biblioteki dochodzi się przez prześwit na MDM, stamtąd już niedaleko do Złotej Kaczki. To był chyba największy bar mleczny w Warszawie, dwa poziomy, ciekawa (jak to w tamtym rejonie Warszawy) aranżacja wnętrza. I ten stały, nieznany dziś bywalcom barów, zapach pary pomieszanej z zapachem mleka, zup, przeróżnych naleśników i ścierek.
Bary mleczne? Najlepszy był ten (także dwupoziomowy) przy Świętokrzyskiej. Na górnym poziomie sprzedawano bliny, takie rosyjskie. Czy gdzieś jeszcze można je było w Warszawie kupić? Nie lubiłem „Karalucha” – tego obok Uniwersytetu. „Karaluch” trzymał się przez wiele lat mocno. Ale go już niestety nie ma. Nie lubiłem też tego na Nowym Świecie (istnieje – jakim cudem?) i tego w Alejach – naprzeciw dworca Śródmieście. Nie lubiłem, nie chodziłem. I tyle. Nie zachwycałem się też tym przy Międzynarodowej. W jakiejś odnowionej formie istnieje on nadal. Ale tam było mi nie po drodze. Za to lubiłem ten przy Targowej – koło Bazaru Różyckiego. Niby wszędzie taki sam (no, prawie taki sam) jadłospis, ale na Pradze naleśniki smakowały jakoś lepiej.
No i jeszcze jeden bar mleczny, w którym bywałem częściej – ten przy placu Narutowicza. Taki normalny, swojski. Tam bywałem też na zapleczu, poznawałem więc życie barowe od kuchni. Teraz jest tam restauracja chińska. Nawet niezła, ale mało mleczna.
A bar mleczny „Bambino”? Już dawno, jak w innych takich barach, można kupić mielone lub schabowe. taki on mleczny. Jak to w takim barze – najpierw płacę w kasie, w której zasiada królowa baru. Dostaję paragonik (kiedyś były takie śmieszne żetony) i odbieram moją zupę lub drugie. Czasem trzeba poczekać na podgrzanie i z okienka słychać głośne „leniwe!”. Tak, w barze „Bambino” nie jest znany dawny socjalistyczny okrzyk „leniwe odebrać proszę!”, lecz nowy kapitalistyczny „leniwe!”. No trudno, niech już sobie będzie po nowemu. I tak czuję się jedząc mielony jak w studenckich czasach. I choćby z tego powodu niech bar „Bambino” wiecznie trwa. Cudowny relikt lat minionych.
PS. Nie ma już chyba ani jednego baru szybkiej obsługi. Takiego z tamtych czasów. Szkoda.