Zazwyczaj tu marudzę. O teatrze od dawna nie napisałem nic z entuzjazmem. Owszem, oglądam dobre spektakle (ostatnio w Teatrze Studio, ale jakiś tekst na ten temat jeszcze przede mną), lecz nie pamiętam przedstawienia, o którym powiedziałbym: – Rewelacja. – A tym razem to jest coś nadzwyczajnego.
Ja wiem, zwolennicy teatru Lupy i Warlikowskiego powiedzą: – Prymitywne. – To w pełni rozumiem. Fani Teatru Komedia i Teatru Capitol powiedzą: – Z czego tu się śmiać? – I oczywiście będą mieli rację.
Bo „Exterminator” jest sympatyczną, mądrą komedią o współczesnej Polsce, jest komedią o nas, o naszych marzeniach, możliwościach i piekielnych ograniczeniach. Ja, warszawiak, piszę, że przedstawienie o młodych (prawie młodych) muzykach z prowincji jest także widowiskiem o nas, ludziach z wielkiego miasta? Ale czy my mamy inne marzenia? Czy obok nas nie pętają się panowie wójtowie? Wiem, raz wójt będzie posłem, raz ministerialnym urzędnikiem a nawet dziekanem jakiegoś wydziału. Wiem, nie wszyscy chcemy muzykować a nawet odnieść sukces w jakiejś „Szansie”. Ale wszyscy chcemy choć przez chwilę poprzebywać w innym, wspanialszym świecie. I wokół nas też są, jak na scenie Teatru na Woli, liczne „uwarunkowania”.
Tak, nie byłoby tego przedstawienia bez czwórki aktorów-muzyków (jak bezbarwnie na ich tle wypada pan wójt i dwie panie, w rzeczywistości bardzo dobre aktorki). Bo to „Exterminatorzy” są świetni. Grają i śpiewają. I to jak!
Powtarzam do upojenia. Nie ma teatru bez dobrego tekstu. Tym razem dobry tekst jest. Po kilku pierwszych scenach (taka obawa – czy oni będą cały czas gadać?) akcja rozwija się, prościusieńka, czytelna, takie sobie opowiadanko w wykonaniu czterech na pozór nieudaczników. Lecz gdy po 70 minutach docieramy do finału, zwijamy się ze śmiechu i żałujemy, że powołany do tego występu zespół nie zagra nam kolejnego hitu.
Niestety nie zagra. Chyba że Przemek Jurek wymyśli ciąg dalszy. Dlaczego by nie?