Nie, nie będę się wymądrzał, że znam się na kuchni balijskiej. Po prostu czasami, gdy bywam w „Blue”, jem tam lunch. I lunch jest zupełnie nietypowy. Bo większość dań przygotowywana jest na parze. Te dania to na przykład pierożki, do których wkłada się bardzo różne produkty. Ja jako człowiek mięsny, proszę o odpowiednie ingrediencje. Znajduje się tam mięsko, które jest dosyć bezbarwne w smaku. Trzeba jednak pamiętać, że jest ono przygotowywane na parze. Więc ta zawartość jest jakby ugotowana.
Właśnie – ja zjadam mięsko, ale wegetarianie i weganie mają dużo możliwości pierożkowych, bo wkładane są do nich różne warzywka albo jakiś farsz szpinakowy.
Ostatnio jednak jadłem tam chili z kurczakiem (a może kurczaka w chili?). Na pozór coś podobnego do serwowanych nam dań wietnamsko-chińskich w naszych rozlicznych barach i budkach. Ale jaka jest różnica między warzywkami na parze i między kurczakiem też tak przygotowanym! Smaczne i (tak, tak) dietetyczne. Ani grama tłuszczu, ani miligrama przypraw polepszających smak. nawet soli niewiele.
Tylko czy to gotowanie na parze jest charakterystyczne dla kuchni balijskiej? Latem w Szwecji spotkałem takie same pierożki, takie same drewniane sitka, w których produkty się przygotowuje (a później w nich podaje) w barze, który nazywał się (w tłumaczeniu na język polski) „Pekin”. A więc to chińszczyzna? Powtarzam, nie znam się na tej kuchni, ale niezależnie skąd pochodzą owe pierożki, są one smaczne i znów w pobliskim „Blue City” pewnie je zamówię.