Koniec roku szkolnego. Wreszcie wakacje. Ostatnie dwa tygodnie wystawiam oceny. Sumuję minione miesiące pracy. Ich… i mojej. Co się udało? Co nie? Czy program został zrealizowany? Czy wszystko, o czym mówiliśmy, zostało zapamiętane? Bardzo trudno na te pytania odpowiedzieć. Przecież każda klasa jest inna, każdy uczeń też. Ale klasa to swoisty zespół rządzący się swoimi prawami, nawet jeżeli to zespół bardzo zróżnicowany. Więc czego się nauczyła?
Nauka języka polskiego to nie matematyka lub fizyka. To wieczne wiązanie przeszłości z teraźniejszością. Rozmawiamy o Mrożku, analizujemy „Tango”, i musimy pamiętać o Sofoklesie, Szekspirze i Wyspiańskim. A mój uczeń ma kłopot. Chciałby, aby ten dramat można było potraktować jak utwór, wokół którego nie ma żadnych kontekstów. Ma kłopot. Chciałby powiedzieć, że Mrożek wielkim twórcą był. I na tym zakończyć. Cóż, nie zauważył, że uczył się (lub udawał, że się uczył) powierzchownie, że tak niewiele pamięta.
Słyszę przed tygodniem w klasie: – Proszę pana, my jesteśmy nietypowe, my czytamy. Czytamy lektury, czytamy wiele książek. Chyba najwięcej fantazy, ale i inne też. I, proszę pana, mamy różne upodobania… – taka wypowiedź nie jest częsta, ale jest prawdziwa. (Tu powinienem rozpocząć pisanie felietonu na inny temat – o czytającej aż za wiele H. Ale to przyszłość. H. jest młoda, niech poczeka).
W innej klasie sprawdzam znajomość „Pana Tadeusza”. Nie, nie przeczytali. Nie przeczytali, bo nie. Ale pozytywną ocenę z języka polskiego na koniec roku chcą mieć. Wiedza zupełnie ich nie interesuje. Ważny jest jedynie stopień. Dla jednego dopuszczający, dla drugiego nieco wyższy. Zaliczyć i mieć z głowy. Bo po co czytać taką nudną lekturę? Co nas obchodzi „Pan Tadeusz”? H. by przeczytała, choćby z ciekawości. A oni nie
Nie, nie przekonam ich, że to tekst, który każdy Polak musi znać. Bo co to za argument z mojej strony? Przecież nie musi… Ja, że Mickiewicz, że jesteśmy Polakami, że wieszcz, że to dobry utwór, że się dobrze czyta. I mogę usłyszeć (ciągle przydaje się Gombrowicz), że nie zachwyca, że nie zachwyca i już. Polonista nie ma argumentów. Chciałby, aby ta wiedza zdobyta została z powodów ideowych, chciałby wyuczyć erudytów, intelektualistów. Pokazuje jakieś fragmenty, zachęca. I nic. Będzie musiał stosować metody siłowe, by cokolwiek w głowach zostało. Będzie musiał stawiać jedną jedynkę za drugą… Aż do skutku. Bo przecież tylko stopień, tylko negatywna ocena może zmusić jedną z moich klas do poznania tej lektury (i innych też). Uczyć się tylko dla stopni. Wyłącznie dla stopni. Czy to nie smutne?
Oczywiście w klasie znajdzie się jeden czy drugi uczeń, który powie: – To nieprawda, ja jestem inny. – Tylko cóż z tego. Dla reszty ważna jest ocena, choćby najsłabsza. Będę tę resztę namawiał, żeby zdobyli jakąś wiedzę dla siebie, żeby ocena była czymś drugorzędnym. Żeby nie musieli opowiadać swym dzieciom i wnukom, że „Pan Tadeusz” zupełnie nie jest im znany. Bo jednak to wstyd. Przecież Adam Mickiewicz wielkim poetą był.
Czy tylko stopień?
Bez kategorii