Idziemy dowolną ulicą w Warszawie. Na prawo bar, na lewo restauracja, kilkadziesiąt metrów dalej kebab. Jest gdzie zjeść lunch. Jest gdzie zjeść obiad. Coraz częściej widać też napis, że w lokalu serwowane są śniadania. Tylko jeść i pić.
Po „Latającym kufrze”
W najbliższej okolicy mojego mieszkania lokalów gastronomicznych niewiele. Przy Baśniowej długo był „Latający kufer”, później krótko „Pinkcrow” (jedzenie przeciętne), a teraz jest „Zest”, popierający się nazwiskiem jednego z kucharzy biorących udział w którymś z konkursów kulinarnych. I niespodzianką. Zupełnie dobre, nietradycyjne menu. Po pierwsze krótka karta. Po drugie smaczne dania. Jedliście chłodnik z avokado? No właśnie. Jedliście dobrze zdobione policzki wołowe? Ją wiem, że policzki teraz są w modzie, co drugą restauracja je serwuje. Ale jeszcze trzeba je umieć zrobić.
Po meksykańskiej
W Alejach Ujazdowskich, zaraz za placem Trzech Krzyży była restauracja meksykańska. Jakież dobre było tam gaspacho! I ni z tego, ni z owego pojawili się tam Gruzini. Nie pracują w poniedziałki, co mnie zdumialo. Ale gruzińska kuchnia mi odpowiada. I nie tylko mnie. Idę zjeść tam zwykły lunch, a tam pełno, jeden stolik przy wejściu w przeciągu. No dobrze, udało się. I samo jedzenie nie najgorsze. Co jest w karcie, opowiadać nie będę, sprawdźcie sami.
U Najsztuba
Całkiem niedaleko od Alei przy Mokotowskiej zjeść można u Najsztuba. Czy znane dziennikarskie nazwisko przyciąga? Fakt, sporo w knajpce ludzi. Punkt pierwszy – drogo. Punkt drugi – tak dają jeść w całej Warszawie. Czym się to miejsce charakteryzuje? Tym, że przez lata był tam sklep spożywczy czy też sklep ze sznurami? Nie wiem. Naprawdę są ciekawsze miejsca niż ta mała przeciętna restauracyjka. Jaką jest ogromną różnica między knajpką na Mokotowskiej a tą przy Baśniowej!
W Warszawie jest gdzie zjeść. To dobrze. Różnie. Też dobrze. Ale następnym razem będzie o lodach. Też różnych.