Poszedłem, wreszcie poszedłem. Przecież to przez wszystkich znawców i wyznawców bez przerwy od miesięcy oceniany spektakl teatralny. Oceniany przez tych, którzy go widzieli, ale przede wszystkim przez tych, którzy nie mieli przyjemności zasiąść na fotelach w Teatrze Powszechnym. Tak, poszedłem na „Klątwę”. Trochę z duszą na ramieniu, bo nie wiadomo, co się w teatrze i przed teatrem może wydarzyć. Ale podjąłem męską decyzję – ta profanacja, ten skandal niech też będzie moim udziałem.
I co? Właściwie powinienem zacząć tę refleksję innym tytułem. Bo tak naprawdę w sferze ideologiczno-polityczno-protestacyjno-religijnej z małej chmury wielki deszcz. Naprawdę niepotrzebna jest ta afera. Ale może ktoś, na przykład ONR, chce się wypromować, więc każdy pretekst jest dobry.
W Powszechnym byłem w niedzielę. W sobotę (jak można było zobaczyć w telewizji) były świece dymne, jacyś protestujący dostali się na teren teatru, była w związku z tym drobna przepychanka. W niedzielę było spokojnie. Oczywiście protesty (i antyprotesty) przed teatrem w niedzielę trwały, więc nieco owego folkloru mogłem zobaczyć. Po pierwsze barierki, po drugie dziesiątki policjantów, po trzecie wielu (skąd oni się wzięli?) pracowników teatru. Wchodzę boczkiem od Zamojskiego, bacznie obserwowany przez liczne służby. Obok tych służb (i obok nas, ale odwracałem wzrok starając się w tym momencie jak najmniej zwracać na siebie uwagę) jacyś młodzi ludzie z zielonymi flagami ONR. Na samym rogu ulic ich zadaszenie pięknie podpisane i wokół ze dwudziestu manifestantów. Ci z flagami stoją cicho. Godny, można powiedzieć, protest. Wejście do teatru nie jest blokowane, można wejść i w przyteatralnej kawiarence wypić kawę. Tu nowość. Szkła nie dostaniemy do ręki. Wszystkie napoje w opakowaniach papierowych – względy bezpieczeństwa.
A co się dzieje przed teatrem? Na wprost nas, już od Zielenieckiej – Krucjata Różańcowa. Jest kolejnych dwadzieścia osób. Te modlą się głośno. Mają jakieś transparenty, ogromny – chyba tak to należy określić – baner z obrazem Matki Boskiej. Kawałek dalej, bliżej Parku Skaryszewskiego, obrońcy wolności słowa, wolności wyrażania swoich opinii w sferze artystycznej. Przeciwnicy tych, którzy zajęli róg Zamojskiego i Zielenieckiej. Obie grupy rozdziela policja. Nic się pomieszać i pomylić nie może. Obrońcy mojej także obecności w teatrze życzą modlącym się opamiętania. Ale generalnie dominuje atmosfera pikniku. Każdy robi to, co dla niego jest najprzyjemniejsze. Nawet policjanci trochę jak w teatrze – uśmiechnięci i groźni zarazem. Czują wagę własnej roli.
W teatrze jeszcze jedno sprawdzenie biletów, takie bardziej dokładne i niespodzianka. Długa kolejka do rewizji osobistej. Paniom oglądana jest dokładnie zawartość torebek, takim osobnikom jak ja sprawdzane jest, czy nie posiadają jakichś przedmiotów metalowych. Nie broni, nawet scyzoryka nie miałem. Mogę usiąść na widowni. Z boków cały czas (także w czasie spektaklu) patrzy na nas czujnie kilka par oczu. Bardzo dobrze jesteśmy pilnowani.
Jeszcze o tej sferze przedstawienia. Po spektaklu dyrektor teatru przeprosił nas za niedogodności (sala przyjęła to z pełnym zrozumieniem) i poprosił, abyśmy wyszli tylnymi drzwiami. Od strony parkingu. Nie pozwolono nam popatrzeć na protestujących. Trudno.
PS O spektaklu napiszę oddzielnie. Bo to do niego pasuje tak ładnie wymyślony przeze mnie tytuł „Z wielkiej chmury…”.