O panu ministrze Glińskim nie mam dobrego zdania. Prowadzona przez niego polityka kulturalna i podejmowane decyzje to w wielu momentach jedno wielkie nieporozumienie. Nie pisałem o tym (tak jak generalnie ostatnio o polityce), choć wielokrotnie ręce opadają. Mój młodszy kolega ze szkoły, człowiek wychowywany na Saskiej Kępie jest tak kulturalnie niekulturalny?
Raz jednak nieporozumienia i zamieszanie wokół jednej instytucji kultury dały dobry efekt. Zwolnienie znacznej części pracowników z Warszawskiej Opery Kameralnej zaowocowało powstaniem drugiej – nieco bratniej a nieco konkurencyjnej instytucji – Polskiej Opery Królewskiej. Minister Gliński wyjął pieniądze z kasy ministerstwa i zwolnieni pracownicy znaleźli się w owej drugiej warszawskiej kameralnej operze, która nosi dumne imię królewskiej. Owa królewskość przejawia się także tym, że jej główną siedzibą jest Teatr Stanisławowski w Łazienkach.
Budynek tego teatru jest jakoś słabo znany. Gdy mówię: – Wiesz, byłem w Łazienkach na operze – pada zazwyczaj pytanie: – Jak to, teraz? Przecież jest zima. – Amfiteatr przez wielu jest traktowany jako jedyne miejsce, gdzie można wystawiać opery. Może dzięki tej nowej instytucji kultury czegoś o budynku teatralnym dowie się więcej mieszkańców Warszawy?
Pierwszą premierą nowej placówki było „Wesele Figara”. Niby nowa premiera, ale twórcy znani z WOK-u. Bo reżyseria „etatowego” inscenizatora Mozarta – dyrektora Peryta. Bo dyrygent też nam znany – Ruben Silva. Jeden interesujący pomysł scenograficzny – oryginalne tło. A tak to odśpiewana w miarę poprawnie cała opera buffa. W obsadzie po troje-czworo solistów. Trudno powiedzieć, który z wokalistów jest lepszy.
Opery słucha się z przyjemnością, kto nie lubi słuchać Mozarta. Tylko reżyser nie pomyślał o widzu. Po pierwsze w Teatrze Stanisławowskim ławki są niewygodne. A ponieważ miejsca są nienumerowane, duża część publiczności na tych ławeczkach siedziała przez cztery godziny. Rozumiem, że Mozart piękny, ale czy nie można go było nieco skrócić? Po drugie – rozumiem, że do Opery Królewskiej powinni przychodzić ludzie edukowani, kulturalni i obyci. Ale w niektórych miejscach akcja „Wesela Figara” jest dosyć skomplikowana. Czy nie można było gdzieś tam z boczku, jak w WOK-u, wyświetlać polskiego tłumaczenia? To przecież norma w polskich operach. A jeżeli to było niemożliwe, czy nie można było streszczenia akcji zamieścić w programie? Czy widz dla teatru nie powinien być najważniejszy?
Liczę, że następna premiera będzie bardziej udana – nie dla teatru, lecz dla nas – widzów.