Tak, to koniec pewnej epoki. Odejście druha Stefana do lepszego ze światów zamyka długi etap istnienia, funkcjonowania, działania Hufca Praga-Południe. Oczywiście pierwszym, jakby zwrotnym momentem było przekazanie władzy w hufcu Andrzejkowi. To prawda. Ale wśród nas ciągle była wyczuwalna obecność druha Stefana. Był czynnym instruktorem ZHP. Popularność naszego komendanta, fakt, że dziś honorowego, widać było to niedawnej uroczystości rocznicowej, gdy wszyscy życzyli mu 100 lat życia. Niestety, nasze życzenia nie spełniły się.
W którym roku poznałem druha Stefana? Może w 1957, nie pamiętam, ale na pewno w 1958, gdy pojechałem na prowadzone przez niego zgrupowanie w Kolibkach koło Sopotu. Ja – szeregowy harcerz, on – nasz komendant. Ja w „133”, on – szef Hufca Saska Kępa. Na jego ręce składałem tam 22 lipca Przyrzeczenie Harcerskie. Ile lat temu? No tak, sześćdziesiąt. Przez te sześćdziesiąt lat działaliśmy razem. Raz bliżej, raz dalej. Ale zawsze w jednym hufcu. Przez krótki czas byłem nawet jego zastępcą, byłem namiestnikiem starszoharcerskim, byłem szczepowym. Blisko, bardzo blisko. Redagowałem niektóre książki przez niego napisane. Ta najbardziej osobista, wspomnieniowa, podobała mi się. Inne po prostu były potrzebne.
O naszych relacjach od pewnego czasu mówi się „szorstka przyjaźń”? Tak, była ona bardzo szorstka. Lecz o tych relacjach może napiszę w innym czasie.
Rzadko się widzi człowieka tak zaangażowanego w pracę organizacji. Przez te sześćdziesiąt lat (z krótką przerwą związaną z problemami osobistymi), jakie pamiętam, druh Stefan żył harcerstwem i dla harcerstwa. Takich ludzi już nie ma. Może działo się tak dlatego, że nie miał własnych dzieci? Że tymi dziećmi (czasem mało dopieszczanymi) byliśmy my wszyscy? Setki i tysiące wychowanków. Ogromny życiowy sukces. Tych harcerskich sukcesów (ale także zawodowych) miał wiele. Żartowaliśmy sobie z „Zuchmistrza”, że taki staroświecki, mało nowoczesny. Ale był on wykorzystywany w bardzo wielu gromadach w całej Polsce. Czy to nie sukces? Ocypel… O nim można pisać długie opowieści. Krąg „Romanosów”. Czy to nie ogromne sukcesy? I tak dalej, i tak dalej.
Druh Stefan, nawet gdy nie był instruktorem czynnie włączającym się w pracę hufca, był cały czas z nami, był swoistym punktem odniesienia. Patrzył na nas krytycznie. I był nam potrzebny.
Nieco niespodziewanie nas opuścił. Nie wytrzymało serce. Żal.