No, przesadziłem. Nie wszyscy są staruszkami. Niektórzy (i niektóre) mają prawdopodobnie ponad 80 lat, ale część z nich (a szczególnie osoby płci żeńskiej) pewnie tylko 60. Nie opiszę wam sanatorium w którymś polskim zdrojowisku, lecz hotel dla dorosłych na Lanzarote. Bo 500 szczęśliwych staruszków na tej wyspie przebywa w jednym hotelu. I tak naprawdę poza tymi osobami w starszym wieku w hotelu innych gości nie ma (nie piszę tu oczywiście o personelu). I jeszcze jedno – wśród nas są Brytyjczycy, Niemcy, Skandynawowie… Może jeszcze trafi się jakiś Holender lub Francuz. Nie ma wśród nas Rosjan i nie ma Polaków (to znaczy jest nas dwoje i poza nami rodaków naszych brak). Co z tego wynika?
Jest super. Hotel dla dorosłych. Wiecie, jak jest miło, gdy między nogami nie pojawiają się jakieś krzyczące maleństwa. Jak jest znakomicie, gdy wieczorem nie ma taneczno-muzycznych aktywizacji dla dzieci?
Oj, jak miło jest w restauracjach, bo starsi państwo nie zajmują się układaniem na stołach produktów, jakby przygotowywali przyjęcie weselne. Nie nakładają sobie na talerze kopców jedzenia, aby zjeść z nich tylko cząstkę. Staruszkowie jedzą normalnie – jak ludzie. To takie wspaniałe.
I ubierają się, jak na ludzi przystało. Rano i w południe całkiem dowolnie (ale nie pokazując muskulatury, jak to w wielu przypadkach w takich hotelach bywa), zaś wieczorem wszyscy są właściwie ubrani – jedzą przecież kolację. Ani razu nie zauważyłem mężczyzny w krótkich spodenkach! Pełna kultura.
I, wyobraźcie sobie, nikt nie krzyczy w trakcie jedzenia, jakby znajdował się w szkole na korytarzu. Ileż razy wstydziłem się za naszych rodaków, którzy uważali, że cały świat jest ich, i na inne osoby nie muszą zwracać uwagi. Wszak oni są prawdziwymi Panami (którzy wypili za dużo alkoholu).
500 staruszków w ciągu dnia ginie na terenie hotelu. Jakaś grupa się opala, jakaś spaceruje. Ale z niewiadomych powodów nie widać ich. Część leżaków jest wolna (widzieliście to w innych hotelach?). Staruszkowie pojawiają się dopiero wieczorem. A to w barze, gdzie gra ktoś na fortepianie lub śpiewa przeboje sprzed lat. A to w sali widowiskowej, w której występuje jakiś zespól, który tańczy, śpiewa, gimnastykuje się. Dwustu staruszków cieszy się i pije dobre koktajle. Choć nie siedzą cały czas. Trzeba było zobaczyć, jak tańczyli przy piosenkach ABBY! Jakby mieli o 50 lat mniej!
Wybrani staruszkowie (ci, którzy nieco więcej zapłacili) mogą udać się do sali dla tych wybrańców. Ile tam napojów wyskokowych! Także do zrobienia sobie koktajli. I choć tych napojów (jakby „za darmo” jest mnóstwo, to staruszkowie piją spokojnie kawę, colę, i alkoholu nie nadużywają. Błoga cisza. O innych przyjemnościach, którzy mają wybrani, rozpisywać się nie będę. Są malutkie (ot, czekoladka wieczorem na poduszkę) i znacznie większe.
Tak, nie ma to jak mieszkać w hotelu 500 (staruszków) plus. Żyć, nie umierać.
Drogi Adamie! Masz rację, życie zaczyna się po 70-tce :), choć Twoja harcgazeta akurat jakby inaczej ostatnio to widzi, piórem pięćdziesięciolatka od „dziadersów”. Ale ja nie preferuję takich wyjazdów „przez touroperatorów”, właśnie przez podobne obrazki zachowań, jakie pokazałeś. Ale taki hotelik dla emerytów, to raczej norma, gdy się wędruje samemu. Po prostu emerytury naszych sąsiadów w UE na to pozwalają. Tegoroczne styczniowe wędrówki po Malajach odbywaliśmy w towarzystwie podobnie wędrujących „staruszków”. I tylko jedno polskie małżeństwo w Bangkoku, przypomniało nam „nasze” zachowania. Ubolewali, że w Tajlandii trafili na…dziką plażę bez all inclusve i skuterów wodnych. Biedni…Skrzętnie zapisałem lokalizację, z obrzydzeniem wybełkotaną przez skacowanego „Januszka”. Ale znowu Rangunie, po trzech tygodniach wedrówki, cała grupka Ślązaków entuzjastycznie opisywała nam turystyczną „eko-lodge” na wybrzeżu, do której jechali już drugi raz! W takiej eko-lodge wylądowała też Jola K. Z Nią mijaliśmy się w Birmie przez miesiąc o m2-3 dni. W dobie natychmiastowej komunikacji, zorientowaliśmy sie o wspólnych szlakach dopiero na miejscu. (Ale Jola to młode pokolenie :D) A można było zrobić ognicho nad zatoką bengalską. Następnym razem….