W moim hufcu spór. O wędrowników.
Zależy nam – komendzie hufca – na rozwoju ruchu wędrowniczego. Nic dziwnego. Zawsze wzmocnienia potrzebują ci najmłodsi – zuchy i ci najstarsi, którzy już skończyli gimnazjum. Działa u nas kilka drużyn, ale autentycznego ruchu, jaki powinien już się narodzić, nie ma. Brakuje wędrowniczych instruktorów z charyzmą? Brak choć dwóch środowisk, które można pokazywać jako wzorzec? A może nie sprecyzowano, może właśnie u nas, jak ma przebiegać rozwój środowisk i rozwój każdego harcerza, który skończył 16 lat?
Kłopot. Środowiska wędrownicze to w większości grupy przyjaciół będące aktywem szczepów harcerskich. W takiej drużynie działa ze dwóch drużynowych, przyboczni, pojedynczy zastępowi. Wędrowników, którzy nie są funkcyjnymi, jak na lekarstwo. Nie dziw więc, że takim drużynom nie zależy na rozwoju. Wędrownicy dobrze czują się we własnym gronie…
A komenda chciałaby, aby te drużyny nie tylko działały na rzecz młodszych, lecz także na rzecz rówieśników, niezorganizowanych uczniów liceów i techników. Komenda chciałaby, aby uczniowie w szkołach ponadgimnazjalnych mieli szanse wstąpić do harcerstwa, aby drużyny otworzyły się i nie działały jak towarzystwa wzajemnej adoracji, lecz zapraszały do współpracy cywili. Tych, którzy kiedyś należeli do zuchów, ale już później nie działali w drużynie harcerskiej, tych, którzy próbowali być w drużynie gimnazjalnej, i tych, którzy nie mieli szczęścia wstąpić kiedykolwiek do naszej organizacji.
Usłyszałem: – To trudne zadanie, przyjmować nowych, przecież mogliby popsuć naszą znakomitą atmosferę. – A atmosfera jest często zatęchła, obyczaje dziwaczne, tradycje co najmniej dziwne. To nowi mogliby coś w drużynie naprawić, zmienić, unowocześnić. Nawet ci cywile.
Ale naszym wędrownikom dobrze jest, jak jest. Rozwijanie drużyn wędrowniczych, dawanie szans na rozwój innym osobom jest trudne. To ambitne zadanie. Być ambitnym? A po co, przecież dobrze jest, jak jest.