Bardzo dużo, wyjątkowo dużo w sferze kultury dzieje się w Warszawie. Jak to wszystko ogarnąć? I jeszcze opisać? Nie, nie potrafię. Tu czy ówdzie bywam, to i owo oglądam i ciągle się czuję, jakbym o warszawskiej kulturze nic nie wiedział, nawet ta część „teatralna” staje dla mnie nieczytelna. Nic to, pogodzić się z tym muszę i odnotowywać, nawet z opóźnieniem, ile się da, niektóre wydarzenia.
Jak sen złoty przeleciał festiwal „re:wizje”. Przez trzy dni kilkadziesiąt różnorodnych spektakli, projektów, występów, seansów filmowych. Cóż, zwykły zjadacz chleba może pójść popatrzeć na jedno czy drugie przedstawienie i już do Pałacu na cały zestaw różnorodności nie zawitać. Tak było ze mną.
Zdumiewające zjawisko – teatr offowy i ten dotowany przez miasto lub ministerstwo nie różną się poziomem. A może w takiej ocenie ten offowy nawet zwycięża? Nie są ograniczony jest sceną. Może być bardziej oryginalny, spektakle są krótsze, bardziej metaforyczne. Ten offowy nie musi się też tak bardzo przejmować recenzjami i faktem, czy przyjdzie publiczność, która wcześniej zapłaci za bilety. Można zagrać dla rodziny i przyjaciół. I często zagrać znakomicie. Idąc na „Szwindel” jestem przekonany, że oglądać będę amatorów, a okazuje się (ta moja niewiedza), że występuje szóstka młodych profesjonalistów, absolwentów Akademii Teatralnej, tworzących Grupę Dochodzeniową. Wśród nich Agata, zaczynająca swą teatralną karierę w naszym szkolnym teatrze.
A więc „Szwindel”, jak autorzy spektaklu dopisali: „piosenki kabaretu międzywojnia”. Ot – wieczór piosenek niemieckich. Dobre tłumaczenia, muzyka na żywo, próba tworzenia fabuły i charakteryzowania poszczególnych postaci. Sprawnie zagrane, zaśpiewane, z dobrze przemyślanym ruchem scenicznym. Czy w czasie, gdy siedzę na widowni, rozumiem głębię przesłania autorów wieczoru wszak kabaretowego? Nie za bardzo. Nic to, produkcja bardzo dobra, powinna być długo eksploatowana, być może w tejże „Kamienicy”, gdzie w czasie „re:wizji” ją oglądaliśmy.
Kolejnego dnia wyprawa na Pragę. Ulica 11 listopada, drugie czy trzecie piętro starej przedwojennej kamienicy. Siedziba Teatru Academia. Teatr tańca. Próba fabularyzacji prościutkich relacji międzyludzkich zamknięta wątkiem niezapiętego mankietu od białej, wizytowej koszuli. Tu też w zapowiedziach spektaklu czytam o głębi przesłania. A pokazuje nam się czyściutkie, świetnie wykonane etiudki: oni; one; on i ona oraz kilka innych układów i relacji. Występują także zawodowcy – nawet nazwisko jednej z aktorek powtarza się. Wykorzystano skromne możliwości jednego stołu z otworem, przez który wyłonić się może w głowa oraz dwóch ścianek, po których dosłownie można chodzić. Ślicznie. Bardzo ślicznie.
Cieszę się, że już trzeci raz odbyły się „re:wizje”, co roku oglądam coś ciekawego – czy gdyby nie ten festiwal, pojechałbym na Pragę do „Academii”? Na pewno nie. I to też jest plus takich wydarzeń, jak „re:wizje”.